Jednym z wyzwań rodzicielstwa jest zaspokojenie dziecięcej ciekawości. To nie przypadek, że młodzi ludzie zadają tak wiele pytań – ich mózgi uczą się szybciej, niż mózgi osób dorosłych. Jak podejść do dziecięcych zagwozdek, co mówić i dlaczego nie tylko warto, ale i trzeba udzielać odpowiedzi najmłodszym, rozmawiam z Anną Leszczyńską-Rożek i Tomaszem Rożkiem – autorami dwóch nowości wydawniczych Fundacji Nauka. To Lubię, które pomogą Wam wytłumaczyć dzieciom, jak działa człowiek.
Agnieszka Ochman: Zacznę może trochę nietypowo, jak na rozmowę z okazji wydania nowej książki, ale chciałam Was zapytać czy jesteście cierpliwi.
Anna Leszczyńska-Rożek: Ostrożnie powiem, że jestem umiarkowanie cierpliwa. Są sytuacje, w których potrafię wykazać się cierpliwością, ale też takie gdzie reaguje wybuchowo.
Tomasz Rożek: Ja jestem raczej cierpliwy.
Pytam, bo utarło się, że trzeba mieć dużo cierpliwości, żeby odpowiadać na dziecięce pytania, a Wy poniekąd robicie to w swoich książkach…
ALR: Uważam, że dla dzieci trzeba mieć przede wszystkim czas i traktować poważnie to, o co pytają. Zawsze mówić prawdę dostosowaną do ich wieku. Nie ma sensu dawać wymijających odpowiedzi czy “owijać w bawełnę”, bo dzieci mają taką naturę, że drążą dalej i dalej. Jeżeli czegoś nie powie im rodzic, to poszukają odpowiedzi gdzie indziej.
TR: Rzeczywiście trzeba uważać, co się mówi dzieciom, bo one nie tylko to zapamiętują, ale też budują sobie na tym swój dziecięcy obraz rzeczywistości. Wierzą nam, dorosłym, bo mają o nas jak najlepsze zdanie. Jesteśmy dla nich – dosłownie – wszystkowiedzącymi osobami. Jak raz lub dwa razy je oszukamy, to w pewnym momencie się zorientują i może nie będą miały już ochoty pytać więcej.
Dlaczego to tak istotne, żeby zaspokajać dziecięcią ciekawość?
TR: Jeżeli potraktujemy dziecko niepoważnie, jeżeli je zbyjemy, powiemy mu tylko półprawdę lub w ogóle nieprawdę, to to może mieć wpływ na jego dalsze życie i naukę. Bardzo rzadko przyjmujemy wiedzę z konkretnej dziedziny “na raz”. Raczej to jest proces rozciągnięty w czasie. I w przypadku dzieci inaczej się nie da, bo dziecku trudno przedstawić całościowo jakąś dziedzinę. Dziecko też dojrzewa, więc na początku trzeba zrobić wstęp do tematu, a później, na kolejnych etapach edukacji, dodawać kolejne “elementy”, by te puzzle wiedzy układały się dalej. I teraz jeżeli zaniedbamy ten początek, to i koniec będzie koślawy, co widać chociażby w matematyce. Gdy zaniedbamy podstawową wiedzę, trudniej będzie rozwiązać skomplikowane działania.
Tak jak Ania powiedziała, zaspokajanie dziecięcej ciekawości musi być dostosowane do wrażliwości, ale też na przykład do języka bardzo młodych ludzi. Nie możemy używać słów, których dzieci nie rozumieją, jak mają 5 lat. Ale to wcale nie znaczy, że taki pięciolatek jest jakimś takim trochę głuptaskiem. On ma mózg na większych obrotach niż my, bardziej kojarzy niż my. On szybciej zapamiętuje i na dłużej zapamiętuje niż my.
ALR: Ważne jest pokazać dzieciom od najmłodszych lat, że gdy przychodzą do nas rodziców z pytaniami, zawsze dostaną wyczerpującą ich ciekawość odpowiedź. Dzięki temu przyjdą porozmawiać też w wieku szkolnym, nastoletnim i kiedy będa już dorosłymi ludźmi. Wiemy z własnego doświadczenia, jak miłe jest to, gdy nastolatki przychodzą do rodziców i potrafią o coś zapytać, posłuchać odpowiedzi (nie zawsze się z nią zgodzić), po prostu porozmawiać.
TR: To jest dużo szerszy temat niż tylko i wyłącznie opowiadanie na pytania o tematy naukowe. Ania wspomniała właśnie o tych nastolatkach, które później przychodzą z pytaniami, ale trzeba też pamiętać o tych rodzicach, od których słyszę zdania w stylu: “Wiesz, zazdroszczę Ci, bo do mnie nie przychodzą”. W ich przypadku nie chodzi wyłącznie o pytania naukowe. To istotne, by już od młodych lat budować w dzieciach przekonanie, że nie musimy się z rodzicami we wszystkim zgadzać, ale z całą pewnością rodzice nas po prostu nie zbyją. W gruncie rzeczy starsze dziecko teoretycznie jest już w stanie samo znajdować odpowiedzi. Nie potrzebuje rodzica do odpowiadania na konkretne pytania. Ważne, żeby wiedziało, jak to robić. To też rola rodziców, żeby pokazać, jak szukać wiarygodnych odpowiedzi. Później najistotniejsze są odpowiedzi na pytania, których w internecie się nie znajdzie, czyli te natury emocjonalnej.
Czy wasze doświadczenie rodzicielskie i to podejście, jakie macie do nauki dzieci, pomogło Wam w napisaniu tych publikacji?
ALR: Mnie bardzo pomogło. Przyznam się, że część tych treści, które umieściłam w zeszycie zabaw “Tak działa człowiek” to są zabawy z mojego dzieciństwa. Pokazywali mi je rodzice, gdy smartfony nie były jeszcze tak popularne, jak dziś. Te same zabawy w podobnych miejscach proponowałam potem swoim dzieciom i ich rówieśnikom. One się sprawdzają, mimo upływającego czasu.
TR: Mnie jest dosyć trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo to nie jest moja pierwsza publikacja dla dzieci. I oczywiście, moje intuicje ojcowskie z całą pewnością mają na to jakiś wpływ. Natomiast to nie jest tak, że ja tę książkę napisałem korzystając tylko i wyłącznie z pytań zadawanych przez nasze dzieci, bo tak nie było. Pewnie gdybym nie miał w ogóle do czynienia z dziećmi, czy nie popularyzował bym nauki wśród dzieci, to ta książka albo by w ogóle nie powstała, albo by wyglądała zupełnie, zupełnie inaczej.
À propos wyglądu – propozycje dla dzieci często są łączone z jakimś światem baśniowym, światem fantazji. Z Waszymi książkami jest inaczej – są pięknie ilustrowane, ale jednocześnie traktują młodego czytelnika dorosło…
TR: Ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Słowo “dorosło” jest czasami synonimem słowa “nudno” lub “zbyt dokładnie”. Na tyle dokładnie, że w zasadzie nas to przestaje interesować. No więc w ten sposób dorosła ta książka na pewno nie jest. Natomiast ta książka jest poważna w tym sensie, że do pewnego wieku, w sposób kompleksowy tłumaczy to, co dzieje się w naszym organizmie. I to w największym skrócie.
ALR: Wiesz, nie ma nic złego w baśniowości. Można, a nawet trzeba ją wprowadzać w życie dzieci. Jednak wtedy, kiedy one świadomie biorą w tym udział. Wspólne wymyślanie fantastycznych światów czy rzeczywistości to też świetna zabawa. Myślę, że jeżeli chodzi o temat ciała człowieka, to dzieci oczekują odpowiedzi wprost. W końcu mają już konkretne pytania.
TR: Nasze książki nie są też podręcznikami do anatomii. Mówimy o kilkulatkach, a nie o nastolatkach. Wydaje mi się, że tutaj ta granica została określona w zgrabny sposób. Jest trochę fantazyjności, bo na przykład w książce makrofagi mają oczy, a w rzeczywistości oczywiście nie, ale została ona oddana, żeby ułatwić dzieciom zrozumienie treści.
Dlaczego taka tematyka, dlaczego ciało człowieka?
TR: Mimo wielu, wielu lat zajmowania się różnymi tematami naukowymi, z różnych dziedzin, wciąż uważam, że człowiek jest najbardziej fascynującym obiektem we wszechświecie. Piszę o różnych rzeczach, ale jak postanowiłem napisać pierwszą książkę tylko dla dzieci, to było dla mnie jasne, że to będzie książka o człowieku. Najpierw powstał serial animowany (o tym samym tytule), który jest do zobaczenia na kanale Nauka. To Lubię Junior na platformie YouTube. Pomyślałem sobie jednak, że materiał wideo, wyświetlany na telefonie czy na monitorze, to nie zawsze dobre wyjście. Postanowiłem w pewnym sensie przenieść ten serial do książki.
Kiedy podjęliście decyzję, żeby to był wspólny projekt? Mam wrażenie, że mało jest na rynku książek, tworzonych przez małżeństwa, innych niż te na temat relacji damsko-męskich.
TR: Nasze książki nie powstawały równocześnie. Nie było więc takiego etapu, że siedzieliśmy i równocześnie pisaliśmy jeden rozdział, każdy w swojej publikacji. Gdy Ania zaczęła pracę nad zeszytem zabaw, moja książka była już na etapie korekty.
ALR: Przeczytałam książkę Tomka i potraktowałam ją jako inspirację. Pomyślałam sobie, że taki zeszyt poszerzający treść zawartą w książce, będzie dla dzieci ciekawą opcją. Powstał zeszyt zabaw, dzięki któremu dzieci mogą zająć się czymś ciekawym, formą kolorowanki, czarno – białej książki, miejscem z ciekawostkami, ale też zadaniami, które skłonią je do obserwowania swojego ciała.
TR: Myślę, że zarówno dzieci, jak i dorośli będą się przy książce Ani dobrze bawić, bo Ania jest mistrzynią świata w takich kreatywnych zabawach. Gdybyśmy mieli młodsze dzieci, sam chętnie wypełniłbym z nimi strony zeszytu zabaw.
Przeglądając książkę zauważyłam, że nie brakuje w niej odpowiedzi na trudne pytania. A może to tylko wrażenie?
TR: To nie wrażenie. Nigdy nie bałem się tego, że dzieci pytają. I mówię to zarówno jako tata, jak i jako autor czy jako ktoś, kto po prostu z dziećmi się często spotyka na różnego rodzaju zajęciach. To jest super, gdy dzieci pytają. I naprawdę nie zazdroszczę komuś, kogo dzieci nie pytają, bo to znaczy, że nie chcą mieć albo nie mają do niego zaufania. Albo też nie chcą z nim mieć żadnych relacji.
Trzeba też pamiętać, że to nie jest tak, że w książce odpowiadam na absolutnie wszystkie pytania. Co więcej, wcale nie obiecuję, że w tej książce są wszystkie odpowiedzi. Natomiast rzeczywiście tych odpowiedzi jest dużo. Przy czym książka to nie jest klasyczny zbiór pytań i odpowiedzi. To jest opowiedzenie pewnej historii. To w niej jest mnóstwo odpowiedzi. Od razu też ostrzegam rodziców, że z każdej historii może się narodzić jeszcze więcej pytań.
Twoja książka Aniu, to z kolei zachęca do nauki przez zabawę. To najlepszy sposób edukacji?
ALR: Przede wszystkim w ten sposób dzieciom łatwiej się zapamiętuje i uczy trudnych dla nich tematów. Zabawy często “skracają męki”, gdy jakiś temat okazuje się problematyczny. Ze swoimi dziećmi często rapowałam przy nauce dni tygodnia, miesięcy czy odmian czasowników w obcych językach. Płakaliśmy ze śmiechu, a nauka nie była taka mozolna. Zeszyt zabaw można też traktować jako pomoc czy podpowiedź dla rodziców, jak wartościowo spędzać z dziećmi czas. Jednak absolutnie nie jest czymś obciążającym dorosłych – wystarczy jeśli przy rozwiązywaniu większości zadań będą jedynie towarzyszami dzieci. Mam wrażenie, że teraz często popada się w skrajność, by czas spędzony wspólnie był maksymalnie wartościowy. Ze swojego doświadczenia wiem, że czasami wystarczy dać dzieciom impuls, rzucić jakiś pomysł, który uruchomi ich fantazję. One w to idą. Dzieci świetnie potrafią się bawić, a my dorośli dobrze gdy jesteśmy w pobliżu. Gdy zechcą o coś zapytać czy czymś się pochwalić, w każdej chwili mogą przyjść. Tak właśnie jest z zeszytem zabaw i nauką dzięki niemu.
Jak tak słucham Ciebie Aniu, to mam wrażenie, że zawarłaś w “Tak działa człowiek” nie tylko naukową wiedzę, ale też sprawdzone sposoby na nudę, o których teraz często zapominamy w dobie takiej myśli, że jak czegoś nie będziemy wiedzieć to, sprawdzimy w internecie…
TR: Pozwolę się wtrącić, że wiele osób zamiast szukać odpowiedzi na dziecięcą zagwozdkę, może też myśleć, że jak odpowiednio długo poczeka to problem zniknie. Zwykle problemy nie znikają. Prawie zawsze narastają. Nie chcę tutaj nikogo piętnować, bo sam nie jestem kryształowy w tej kwestii, ale być może to jest trochę tak, że bardzo często mamy dzisiaj do czynienia z różnymi problemami emocjonalnymi dzieci, bo ich nie zauważamy wtedy, kiedy one są jeszcze do naprostowania i naprawienia. I znowu wracamy do tego czasu spędzonego z dzieckiem. To, że dziecko będzie kolorowało serce w książce Ani albo przechodziło labirynt, jest też po to, żeby spędzić z dzieckiem czas. Gdy się to robi, to się obserwuje dziecko. I się widzi, że ma problem, że coś je przerasta, że chciałoby coś powiedzieć, ale czasami nie wie jak, a w zabawnie wie. A czasami jest tak, że dziecko jest święcie przekonane, że jesteśmy zapracowani, bo przecież mówimy mu to wprost, więc z czystej i takiej dziecięcej miłości po prostu nie chce nam zawracać głowy, bo wychodzi z założenia, a co tam jego problemy. Przecież tutaj mama i tata muszą ciężko pracować.
ALR: Nikt też nie lubi być odrzucany cały czas na boczny tor. Gdy dziecko zbyjemy kilka razy, więcej do nas nie przyjdzie albo będzie przychodzić coraz rzadziej. I to jest bardzo smutne.
TR: Tak patrząc całościowo, to wydaje mi się, że książki, tworzą okazję do tego, żeby z dzieckiem spędzić czas, że to nie chodzi tylko i wyłącznie o samą wiedzę.
Co było największym wyzwaniem przy tworzeniu książki “Jak działa człowiek?”
TR: W Nauka. To Lubię robimy dużo treści dziecięcych. Mamy pełną świadomość tego, jak istotna jest ich warstwa wizualna. Ona jest też istotna dla dorosłych, ale w materiałach dla dorosłych nie jest aż tak istotna. Dla dziecka jest podstawą. Więc jeżeli ja miałbym powiedzieć, co było największym wyzwaniem podczas tworzenia książki, to wątpliwość, czy uda mi się znaleźć osobę, która będzie w stanie wczuć się w ten temat i równocześnie zrobić go atrakcyjnym wizualnie, nie tracąc w ogóle na tej stronie merytorycznej.
Zdawałem sobie w pełni sprawę z tego, że ta książka będzie zupełnie nie do czytania. A mówiąc szczerze, nawet bym nie zaczął nad nią pracować, gdybym nie znalazł dobrego ilustratora. Ta książka jest oparta na ilustracjach. To jest sztuką narysować rzeczy, umówmy się, czasami dość abstrakcyjne. Sarze Olszewskiej to się udało. Stworzyła niesamowitą rzecz. W pewnym sensie udało jej się stworzyć atlas anatomiczny, ale tak namalowany, żeby wziąć pod uwagę wrażliwość dzieci. A to było ogromne wyzwanie.
To może cię zainteresować: Jak czytanie wpływa na mózg dziecka
Tomasz wspomniał o ilustratorce książki Sarze. Z kolei z Tobą Aniu, przy zeszycie zabaw współpracowała Kasia Kołodziej i zostawiłyście trochę przestrzeni dla dziecięcej kreatywności.
ALR: Od początku miałam taki zamysł, żeby dzieci nie dostały gotowego produktu, który mają tylko pokolorować. Dzięki temu co jest w “Tak działa człowiek” mogą współtworzyć książkę, nadać jej osobistego charakteru i sprawić że będzie wyjątkowa. Myślę, że warto dzieciom pokazać, już po zrobieniu kilku zadań w książeczce, jak dzięki ich pracy ona się zmieniła. Można też zachęcić dzieci, by teraz opowiadały swojemu młodszemu rodzeństwu, koleżance czy koledze o tym, czego się dowiedziały, ale też pochwaliły się bliskim czy zaskoczyły ich ciekawostką.
Czy to nie jest trochę tak, że dajecie rodzicom nie tylko dobre źródło wiedzy, gdy ich dzieci pytają o ciało, ale też pretekst do wspólnej nauki czy wspólnego szukania odpowiedzi?
TR: Wydaje mi się że w procesie wychowania najbardziej procentuje czas spędzony z dzieckiem. A ta książka i bardziej nawet książka Ani niż moja, tworzy taką okazję i daje pretekst do tego, żeby z dzieckiem posiedzieć, popracować, pobawić się. To procentuje.
#autopromocja