Wpływ czytania na mózg dziecka

Tomasz Rożek
T. Rożek
09.12.2022
Przewidywany czas: 12 min

Mówimy, że czytanie książek ma wpływ na nasz mózg. Nie tylko na dorosłych, ale przede wszystkim na dzieci. I to nawet te najmłodsze – kilkutygodniowe. Ile w tym jest naukowej prawdy, a ile miejskiej legendy? Jaki jest wpływ czytania na mózg? Oto zapytam prof. Marka Kaczmarzyka – biologa, neurodydaktyka i memetyka, specjalistę w zakresie podłoża procesów uczenia się, nauczania i wychowania.

Tomasz Rożek: Czy czytanie książek ma wpływ na nasz mózg?

Marek Kaczmarzyk: Oczywiście. Czytanie książek ma ogromny wpływ na nasz mózg, na nasze neuroplastyczne mózgi. Neuroplastyczność to zjawisko polegające na tym, że każda informacja, którą przetwarzamy, zmienia je – powoduje pewną zmianę konfiguracyjną w funkcjonowaniu naszych mózgów. Rzecz z książkami ma się tak, że okazało się, iż czytając czy słuchając, nasze mózgi reagują na świat przedstawiony w książce podobnie, jakby reagowały, gdyby były wbudowane w ten świat. Innymi słowy książki zmieniają nasze mózgi mniej więcej tak, jak zmieniałyby zdarzenia, o których czytamy.

TR: To czasami może nie być dobre. Tak sobie myślę, że czasami czytamy historie, w których nie chcielibyśmy się znaleźć no i teraz nagle się znajdujemy w książkowej historii tak, jak gdybyśmy tam byli i zamiast się budować, na przykład zaczynamy się bać.

MK: To prawda, ale strach i pewne reakcje związane z tym, że świat jest niebezpieczny, są przystosowawczo korzystne. Zwróć uwagę, że my musimy nabywać kompetencje reagowania nie tylko na rzeczy, które są przyjemne, bezpieczne i fajne, ale również takie, które mogą być dla nas niebezpieczne. Mogą być ryzykowne. I teraz bez książki, jeżeli masz nabywać tego typu doświadczeń, to musisz się w nich zanurzyć. Musisz zaryzykować bezpośrednie uczestnictwo. Człowiek dzięki językowi, dzięki książce czy opowieści, bo to jest nieco szerszy temat, znalazł sposób na to, żeby w pewnym sensie tworzyć protezy, również mniej lub bardziej bezpiecznych czy też niebezpiecznych doświadczeń. I tylko my ludzie mamy taką możliwość. Dzięki temu jesteśmy w stanie, można by powiedzieć, przekraczać zarówno przestrzeń jak i czas, i zdobywać takie doświadczenia, których zdobycie w ciągu życia nie byłoby po prostu w takiej liczbie i w takim stężeniu możliwe. To jest podstawowym sposobem zanurzenia w kulturze. Jest też, moim zdaniem, największą korzyścią z tego faktu.

TR: Czy umiejętność znalezienia się w sytuacji, o której czytamy, o której słuchamy, a przy okazji nauczenia się pewnych rzeczy, dotyczy absolutnie każdego czytelnika? Czytelnika w każdym wieku?

MK: Dotyczy to czytelnika w każdym wieku, ale przede wszystkim dotyczy to czytelników i słuchaczy, bo tutaj musimy pamiętać, że mówimy nie tylko o czytaniu bezpośrednim, ale również o wspólnym. Szczególnie intensywnie te procesy zachodzą w mózgach, które są szczególnie neuroplastyczne, a takie właśnie mózgi, z pewnych biologicznych powodów, mamy we wczesnych etapach swojego życia. Dotyczy to dzieci, a w okresie pierwszych 20 miesięcy chodzi nawet nie tylko o kwestie protezowania doświadczeń, ponieważ stopień zrozumienia i reprezentacji świata w mózgu takiego małego dziecka jest jeszcze mocno ograniczony, ale dotyczy to nawet samej kompetencji czytania czy też inaczej samej kompetencji mówienia, wykorzystania języka. My jesteśmy pod tym względem wyjątkowym gatunkiem i w wyjątkowy sposób te mózgowe reprezentacje językowe zdobywamy. 

TR: Jak czyta się dziecku, które ma kilka tygodni, powiedzmy 2 lub 3 miesiące, to wydaje mi się, że większość obserwatorów mogłaby dojść do wniosku, że to dziecko absolutnie niczego nie rozumie. Bo jest ono w wieku, w którym jeszcze nam dorosłym wydaje się, że ono nie rozumie niczego wokoło. To jaki jest sens czytania tak małemu dziecku?

MK: Rzeczywiście w tym rozumieniu “zrozumienia”, które dotyczy nas, takie dziecko zapewne nie rozumie przekazu, ponieważ my bardziej rozpoznajemy świat niż postrzegamy świat. A to oznacza, że jeżeli ktoś nam coś czyta, żeby to zrozumieć, musimy mieć już ukształtowane reprezentacje tego czegoś w naszym mózgu. Natomiast jest zupełnie odmienny temat związany z językiem. Okazuje się, że w naszym mózgu nie istnieją i nie zostały przez ewolucję wytworzone struktury, które byłyby dla języka szczególne. Innymi słowy to nie jest tak, że nasz język oparty jest o jakieś wyjątkowe struktury, występujące wyłącznie w naszym ludzkim mózgu. Sytuacja jest nieco odmienna. Otóż stare struktury, które występują również w mózgach innych organizmów zwierzęcych, szczególnie naczelnych, mogą w naszym mózgu, pod wpływem właśnie słuchania języka, czyli pod wpływem tego czynnika jakim jest język, konfigurować połączenia pomiędzy sobą w taki sposób, żeby stworzyć zespół, który w przyszłości umożliwi funkcjonowanie językowe. Neurobiolodzy nazywają to czasami recyklingiem neuronów. Innymi słowy: stare pola korowe i podkorowe, służące do czegoś zupełnie innego, pod wpływem czynnika zewnętrznego – w tym przypadku słów, które dziecko słyszy i to od samego początku swojego życia – zmieniają konfigurację i tworzą zestaw, który później będzie służył do obsługi tej kompetencji, jaką jest język.

Przeczytaj też: Czytanie w myślach – czy to możliwe?

TR: No dobrze, ale mówić każdy w końcu się nauczy. No to jaki jest zysk na końcu drogi, gdzie koniec drogi to jest ten moment, w którym dziecko zaczyna już swobodnie mówić? Jaki jest zysk tego, któremu ktoś czytał w wieku np. 2 miesięcy w porównaniu z tym dzieckiem, któremu nikt nie czytał albo do którego nikt nie mówił.

MK: Muszę zacząć tutaj od krytyki Twojego pierwszego zdania. Nauczy się mówić ten, który słyszy mowę ludzką. Mamy niewiele (na szczęście) tego typu doświadczeń, ale są sytuacje, w których dzieci w pierwszych miesiącach, a tutaj krytycznych jest pierwszych 20 miesięcy, nie miały możliwości słuchania mowy i te dzieci nigdy mówić się nie nauczą. Dlaczego? Ponieważ jest to okres absolutnie krytyczny pod tym względem. Innymi słowy: nasze mózgi rekonfigurują struktury w stronę kompetencji językowych tylko i wyłącznie wtedy, kiedy ten język w przestrzeni środowiska dziecka się znajdzie. Jeżeli się nie znajdzie, tak się nie stanie.

TR: I to się dzieje tylko na początku drogi?

MK: Tak, ten początek drogi jest absolutnie krytyczny. Okazuje się, że można nawet znaleźć wyraźne korelacje pomiędzy liczbą słów, które dziecko dziennie słyszało, w ciągu pierwszych 20 miesięcy swojego życia, a jego sprawnością językową kiedy już osiągnie ten etap, gdy będzie mogło mówić. A nawet ze sprawnością w czytaniu i pisaniu, czyli tymi kompetencjami, które są dość mocno w czasie odroczone. Jak widzisz, jednak właśnie te pierwsze miesiące są tu decydujące.

TR: Czyli podsumowując: warto dziecku czytać, nawet jeżeli mamy wrażenie, że ono nic nie rozumie, bo może i nie zapamięta historii, którą słyszało, ale z całą pewnością w jego mózgu sam fakt wypowiadania słów w jego towarzystwie powoduje, że stare struktury, które służyły być może kiedyś czemuś zupełnie innemu, teraz przebranżawiają się na mówienie, a w konsekwencji także na pisanie i czytanie. Czy ja to dobrze zrozumiałem? 

MK: Dokładnie tak. Kwestia zrozumienia to jest jedna rzecz, która nas czasem blokuje. Ale tym bym się zupełnie nie martwił dlatego, że istnieją pewne dane, wynikające z badań rezonansem magnetycznym funkcjonalnym, że nawet kiedy dziecko zaśnie w trakcie czytania, to jego mózg dalej reaguje na wypowiadane słowa i te procesy rekonfiguracyjne dalej zachodzą.

TR: Czy ma sens czytanie generacyjne wtedy, kiedy dziecko już potrafi czytać? Takie czytanie, jak rozumiem, polega na tym, że starsi czytają młodszym. Czy raczej powinno być tak, że jak już dziecko potrafi czytać, to rodzic nie powinien go w tym wyręczać?

MK: Musimy się tutaj odwołać do takiej bardzo specyficznej cechy mózgów. Nie tylko ludzkich, ale innych kręgowców czy ssaków również – szczególnie ssaków społecznych. Mianowicie do istnienia w nich tak zwanej mechaniki lustrzanej. W skrócie mówiąc, mechanizmy lustrzane to zbiór struktur i funkcji, które pozwalają na naszą ludzką empatię, na współodczuwanie. Działają na dosyć prostej zasadzie. Kiedy obserwator patrzy na drugą osobę, która w jakiś sposób się zachowuje – może być to kwestia ruchu, może być to kwestia mimiki – to w mózgu osoby, która obserwuje, pojawiają się takie stany fizjologiczne, które miałyby miejsce w mózgu, gdyby to obserwator robił to, co obserwowany. Na przykład jeżeli ktoś widzi idącego człowieka, to w jego mózgu, w obszarze kory ruchowej i przedruchowej powstają pobudzenia, które miałyby miejsce, gdyby to on wykonywał dokładnie tę samą czynność. Dzięki temu my ludzie wzajemnie się rozumiemy.

TR: Czyli to jest ta sytuacja, gdy słyszę wiertło dentystyczne, to mnie boli ząb, nawet jak wszystko u mnie ok?

MK: Mniej więcej, chociaż akurat w tym przypadku poruszyłeś temat tzw. neuronów kanonicznych, które dotyczą urządzeń. One działają na takiej zasadzie, że kiedy widzisz młotek, to zdajesz sobie sprawę z tego, co mógłbyś nim zrobić, ponieważ w twoim mózgu pojawiają się pobudzenia, mające miejsce, kiedy wbijasz gwóźdź. Ale w sumie tu chodzi o właśnie takie przeniesienie, o którym powiedziałeś.

TR: Zamknijmy jeszcze tamten temat, czyli czy czytać razem, czy czytać osobno?

MK: Właśnie w tym kierunku zmierzam. Okazało się, że język, jako taki, jest z perspektywy ewolucyjnej czymś w rodzaju nadbudowy nad mechanizmami lustrzanym. Jeżeli ja patrzę na człowieka, który idzie, a w moim mózgu pojawia się schemat funkcjonalny chodzenia, to używam bezpośrednio mechanizmów lustrzanych. Ale okazuje się, że jeżeli ja czytam albo słucham o człowieku który idzie, w moim mózgu dzieje się to samo. Innymi słowy: czytanie jest czymś, co pozwala nam wykorzystać jakby dodatkowy element, dodatkowe piętro mechaniki lustrzanej. Samo chodzenie nie jest jakoś szczególnie związane z emocją, ale już mimika i pewne sytuacje, które opowieści mogą wywoływać – tak jak wcześniej powiedziałeś czy to rozbawienie, czy to zadowolenie, spełnienie, ale również lęk i przerażenie – one są odbierane w taki sam sposób. Kiedy jesteśmy dorośli, to mamy już w swoich mózgach reprezentacje owych emocji i pewną skalę reakcji na nie. Rozumiesz po prostu skalę rozbawienia, skalę strachu, skalę przerażenia, skalę lęku i wstrętu. To są rzeczy, które w Twoim mózgu, na poziomie wcześniejszych reprezentacji, już zaistniały. I teraz czytając bądź słuchając opowieści, jesteś w stanie swobodnie z tych reprezentacji korzystać. Ale małe dziecko, szczególnie w okresie do piątego roku życia, jeszcze tych reprezentacji nie posiada. Co to ma wspólnego z czytaniem? Trochę to znowu będzie skomplikowane. Jeżeli czytamy dziecku opowieść, to nie wiem czy zwróciłeś uwagę, ale w momencie, kiedy dochodzimy do takiego momentu, w którym dzieje się coś bardzo szczególnego, na przykład coś, co dziecko przerazi czy przestraszy, to dziecko ma zwyczaj przyklejania się do czytającego. Zbliża się do Ciebie, przytula, ewentualnie odchyla się nieco i takim z lekkim spojrzeniem spod kąta patrzy Ci w twarz. To jest ciekawa reakcja. Ona jest bardzo powszechna. Skąd się bierze i co ona daje? Jeżeli przyjrzymy się sytuacji mózgu dziecka w trakcie czytania opowieści czy baśni przez dorosłego, to mamy ciekawą sytuację, ponieważ odbiera on dwa równoległe przekazy lustrzane. Jeden przekaz lustrzany to są reakcje jego mózgu pod wpływem tego o czym słucha, czyli opowieść. Druga reakcja to jest reakcja na mimikę, tembr głosu, sposób zachowania dorosłego, który czyta. Jeżeli dziecko czyta, czy dziecko słyszy o czymś, czego nie zna albo co nie jest mu bliskie na poziomie np. emocjonalnym, to sprawdza, patrząc na dorosłego, jaka reakcja na poziomie emocjonalnym mogłaby do tego pasować. Czytający rodzic jest swego rodzaju fizycznym komentarzem do językowego odbioru mechanizmów lustrzanych. I jeżeli to robimy z zaangażowaniem, z zachowaniem adekwatnym do tego co się w książce dzieje, to dziecko sobie skaluje reakcje na to, o czym słyszy poprzez emocjonalne odczytywanie reakcji dorosłego. To jest etap niezwykle ważny. Właściwie decydujący o tym, jaka będzie sprawność emocjonalna dzieci w przyszłości. Szczególnie wtedy, kiedy dziecko słyszy o czymś zupełnie dla siebie nowym.

TR:  Czyli nie tylko czytać, ale też grać i udawać.

MK: Oczywiście tak i tylko to ma sens. Jeżeli będziemy czytać takim zmęczonym, monotonnym, nudnym głosem, to oczywiście mechanika lustrzana językowa zadziała. Natomiast nie będzie tego, co jest w tym czytaniu, o które Ty pytasz, czyli właśnie owego komentarza emocjonalnego. Zwróć uwagę na ciekawą rzecz: dziecko nawet wtedy, kiedy potrafiłoby już przeczytać jakąś książkę czy bajkę, mówi “Tato, mamo, przeczytaj mi to jeszcze raz”. My doskonale wiemy, że to dziecko na pamięć zna już właściwie tę bajeczkę i mogłoby sobie ją odtworzyć albo, jeżeli już potrafi czytać, to mogłoby ją przeczytać samo. Ale ono nas prosi żebyśmy to my zrobili. Ono nas nie prosi o to, żebyśmy podali po raz kolejny znany mu tekst czy zbudowali świat przedstawiony, świat językowy. Ono nas prosi o kolejny emocjonalny komentarz do tego co się dzieje. I może tak w nieskończoność.

TR:  Tak dopytuję dlatego, że przyszła mi przed chwilą do głowy taka myśl, że tutaj jesteśmy niezastąpieni. Że żaden automatyczny syntezator mowy, jakiś algorytm, który po prostu czyta tekst, on tego za nas nie załatwi.

MK: No niestety albo na szczęście tak. Mówię “niestety”, bo wymaga to w tym momencie, przy świadomości tego o czym mówimy, zaangażowania i jest niezbędne. A z drugiej strony na szczęście “tak”, ponieważ to jest sposób na tworzenie międzypokoleniowego porozumienia, również na poziomie odbierania pewnych zjawisk świata w odpowiedni sposób. Jeżeli byśmy pozostawili to przypadkowi, to ta skala emocjonalnych reakcji, która powstanie, może być zupełnie nieadekwatna do tego, co my czujemy. W efekcie porozumienie z takim młodym człowiekiem, później na poziomie emocjonalnym, może być trudne, a czasem nawet niemożliwe.

TR:  To w takim razie powiedz, mi co czytać? Jak dobrać odpowiednią treść do wieku dziecka? Czy takiemu maluszkowi czytać skomplikowane rzeczy, żeby ten zasób słów trudnych jak najszybciej trafił do jego mózgu. Czy raczej takie książeczki, w których czasami nawet nie ma słów, tylko raczej jakiejś powiedzmy onomatopeje.

MK: Szczerze mówiąc to jest trudne pytanie i taki bardzo intensywny dyskurs dość emocjonalny toczy się na ten temat. Oczywiście to myślenie w kategoriach gradacji złożoności przekazu językowego i w ogóle tego wszystkiego, co młodemu człowiekowi prezentujemy, jest myśleniem intuicyjnym. I część tych intuicji jest niewątpliwie poprawna. No bo jeżeli zakładamy, że my musimy zbudować reprezentację świata w tym kształtującym się hiper wrażliwym mózgu małego dziecka, to powinniśmy to robić w jakimś tam stopniu ostrożnie i w jakiejś tam kolejności. Ale jest też druga strona medalu, o której pisali i mówili już ludzie zdecydowanie zanim cokolwiek na temat neurodydaktyki czy neurobiologii czytania mogliśmy powiedzieć. Posłużę się tu, być może odległym, ale jednak takim dla mnie wiążącym autorytetem, jakim jest Ronald Tolkien. Na początku dwudziestego wieku napisał taki przepiękny esej „Drzewo i liść”, w którym namawia dorosłych do tego, żeby nie infantylizowali przekazu językowego w stronę dziecka. On mówi wyraźnie i jednoznacznie, że dzieci generalnie powinny być od samego początku wprowadzane w przestrzeń języka dojrzałego. Broni się tam i nakłania czy też namawia do tego, żeby nie traktować języka jak mebli dziecięcych. Kiedy urządzamy pokoik dla małego dziecka, to my wiemy, że te meble ulegną destrukcji, ponieważ potencjał poznawczy dziecka, skierowany w stosunku do rzeczy, jest najczęściej właśnie destruktywny. Potem wymieniamy te mebelki na coś, co już jest trwalsze, ponieważ dziecko nauczyło się je szanować, nauczyło się ich używać w sposób bezpieczny. Tolkien mówi, że język nie jest meblem. Język jest czymś, co od samego początku kształtuje nasz świat wewnętrzny. I jedyną rzeczą, którą ryzykujemy w sytuacji kiedy dziecko ten nasz przekaz i jego złożoność przerośnie, to jest to, że to dziecko zaśnie. A neurobiolodzy, tak jak już mówiłem, stosunkowo niedawno odkryli, że nawet jeżeli zaśnie, to i tak jego mózg będzie z tego wynosił pewne określone korzyści. Także ja jestem raczej zwolennikiem tego, żeby od samego początku pójść jednak w stronę większej złożoności języka kierowanego w stronę dzieci, niż to podpowiada intuicja.

Autor

Tomasz Rożek

Z wykształcenia jestem fizykiem, a z zawodu dziennikarzem naukowym. Od lat tworzę markę Nauka. To Lubię, a dodatkowo kieruję działem naukowym w tygodniku Gość Niedzielny i współpracuję z wieloma mediami i redakcjami. Jestem szczęśliwym tatą bliźniaków: Zuzi i Janka oraz mężem Ani.
Zobacz również

Podcasty NTL