Jak Oppenheimer skonstruował bombę? Historia bomby atomowej

Redakcja NTL
NTL
20.07.2023

Wszystko wskazywało na to, że to Niemcy podczas II wojny światowej pierwsi wybudują bombę jądrową. Jak dzisiaj wyglądałby świat? Europa? Polska? Co się stało, że im się nie udało, a zrobili to Amerykanie?

Historia bomby atomowej – wprowadzenie

Chyba żadna broń nie budziła tak powszechnego i globalnego strachu jak broń jądrowa. Wizja totalnej wojny jądrowej zawładnęła umysłami ludzi na kilkadziesiąt lat. 78 lat temu, 16 lipca 1945 roku, niedaleko Socorro w stanie Nowy Meksyk, amerykańska armia zdetonowała pierwszą w historii bombę atomową. To był test o nazwie Trinity. Tak rozpoczęła się era atomu.

Osobą, która grała pierwsze skrzypce podczas tego eksperymentu, albo szerzej, w ogromnym tajnym programie naukowym, zwanym projektem Manhattan, był Robert Oppenheimer, profesor fizyki, z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Ściślej rzecz biorąc, był on dyrektorem od spraw naukowych, nad nim był wojskowy, generał Lesley Groves.

Była połowa lipca 1945, gdy odpalono bombę o nazwie Gadget. Trzy tygodnie później – 6 sierpnia – na Nagasaki spadła kolejna. Ale sam program Manhattan powołał do życia trzy lata wcześniej prezydent USA Franklin Delano Roosevelt, a pracę nad rozszczepieniem jąder atomowych w USA rozpoczęto jeszcze trzy lata wcześniej, w 1939 roku. Początek tej historii to rok 1938, a miejsce to Niemcy, gdzie dwóch fizyków, Otto Hahn i Fritz Strassmann, odkryło możliwość rozszczepienia jądra atomowego przy emisji ogromnej ilości energii. Nie ma żadnych wątpliwości, że ci dwaj, gdy policzyli bilans energetyczny od razu zrozumieli militarny potencjał swoich badań.

Kto był pierwszy?

To Niemcy, jeszcze przed II wojną światową mieli w ręku patent na broń o niesłychanej energii. Tyle tylko, że z tego patentu nie skorzystali. Co prawda badania nad rozszczepieniem trwały, ale wybuch wojny oraz w późniejszej fazie naloty i działania aliantów powodowały, że badania nie posuwały się szybko do przodu. Trudno jest kreślić alternatywne wersje historii, ale patrząc na daty, to III Rzesza miała największe szanse na budowę arsenału jądrowego. Całe szczęście do zakończenia wojny nie stworzyła go.

Co ciekawe, drugim mocarstwem, które mogło mieć bombę atomową, był Związek Radziecki. Już w 1940 roku w jednym z instytutów naukowych w Charkowie powstała pierwsza koncepcja budowy nowego rodzaju broni opartej o zjawisko rozszczepienia jądrowego. Wydaje się jednak, że Moskwa nie uwierzyła w wyliczenia i projekt nie dostał finansowania. W ZSRR prace ruszyły z kopyta dopiero kilka lat później.

W USA prace nad bombą ruszyły pełną parą dopiero po 1943 roku, dopiero wtedy, gdy powstał ośrodek naukowo-wojskowy w Los Alamos. Tylko kilka miesięcy wcześniej w Chicago uruchomiono pierwszy w USA reaktor atomowy.

Los Alamos

Do Los Alamos ściągnięto najwybitniejszych uczonych z wielu krajów świata, także tych pochodzenia żydowskiego, z ogarniętych wojną Niemiec. W ścisłej czołówce naukowców pracowało 19 obecnych albo przyszłych noblistów. Jednym z pracujących tam, choć nie był noblistą, był genialny polski matematyk Stanisław Ulam, którego możecie zobaczyć w talii polskich superbohaterów. Napisałem o nim w książce „Akademia Superbohaterów”.

Zresztą ta międzynarodowa obsada zasadniczo ułatwiła pracę radzieckim szpiegom. Skala programu Manhattan była ogromna. W sumie pracowało w nim około 130 tysięcy osób. Żaden program naukowy, technologiczny czy militarny w historii nie miał tak licznej obsady.

Infiltracja programu Manhattan przez radzieckie służby specjalne była tak duża, że Stalin w zasadzie na bieżąco miał pełną informację o postępach prac. Już na początku lutego 1943 roku powołał zespół, który mając dostęp do amerykańskich dokumentów i radzieckich uczonych, miał skonstruować radziecką bombę atomową. Tym zespołem kierował prof. Igor Kurczatow.

W międzyczasie Niemcy uruchomili program mający na celu stworzenie rakiety albo samolotu zdolnego unieść ważącą wiele ton bombę. Swojej jeszcze nie mieli, ale prace nad jej konstrukcją posuwały się do przodu. Za stworzenie odpowiedniego środka zdolnego do przeniesienia bomby, odpowiedzialny został Wernher von Braun, konstruktor niemieckich rakiet oraz, po II Wojnie Światowej… ulubieniec Amerykanów. Człowiek, dzięki którego wiedzy, Amerykanie stworzyli program rakietowy i dolecieli na Księżyc. Człowiek, którego z czystym sumieniem można nazwać jednym z ojców założycieli NASA. No i tak właśnie toczy się historia. 

Czas po II wojnie światowej

A wracając do bomby. Choć w 1944 roku żadne z trzech państw (Niemcy, Rosja, USA) nie miały jeszcze bomby, tylko USA miały samolot zdolny do jej przenoszenia. W Niemczech nad modyfikacją rakiety pracował Wernher von Braun, w Rosji zadanie skopiowania amerykańskiego bombowca strategicznego B-29 otrzymał inżynier lotniczy Andriej Tupolew. Bombowiec Tu-4 powstał w połowie 1947 roku, ale wtedy świat był już zupełnie inny. II wojna światowa się zakończyła, glob podzielił się z grubsza na dwa wrogie obozy, a Amerykanie od dwóch lat mieli bombę.

Amerykańska bomba była pierwszą, której można było użyć na polu walki. Prace posuwały się w bezprecedensowym tempie. 16 lipca 1945 roku na pustyni w stanie Nowy Meksyk na oczach naukowców, wojskowych i międzynarodowych obserwatorów odbyła się pierwsza eksplozja jądrowa w historii. Z tamtego okresu zachowało się wiele raportów i wspomnień mówiących, że skala zniszczenia zrobiła na oglądających ogromne wrażenie.

Bomba A do użycia na polu walki była w zasadzie gotowa. Niewiele osób wie, że celem pierwszego nalotu jądrowego miał być Berlin. Kilka tygodni przed pierwszą próbą nowego rodzaju broni Niemcy jednak skapitulowały, a wojna w Europie zakończyła się.

Amerykanie zdecydowali się zrzucić bombę jądrową na Japonię. Mimo tego, że ta ponosiła spore straty, Japończycy nie zgadzali się na kapitulację. Zdobycie Japonii, szturmowanie każdej wyspy z osobna zdaniem amerykańskich strategów byłoby okupione ogromną liczbą ofiar. 6 sierpnia 1945 roku bomba została zrzucona na Hiroszimę. Władze cesarstwa nie zgodziły się na kapitulację nawet po pierwszej eksplozji.

Zwolennicy wojny przekonywali, że Amerykanie mają tylko jeden egzemplarz bomby. Nawet trzy dni później, 9 sierpnia, gdy druga bomba jądrowa spadła na Nagasaki, większość klasy politycznej i kręgi wojskowe były przeciwne kapitulacji. Po prawie miesiącu wbrew namowom swoich generałów, Japonię Amerykanom poddał Cesarz. Nikt nie śmiał mu się sprzeciwić.

Powojenny atomowy wyścig zbrojeń

Wojnę dla Amerykanów wygrały dwie bomby atomowe. Bez nich, według różnych szacunków, Japonia walczyłaby jeszcze 2-3 lata, a straty po stronie USA byłyby liczone w setkach tysięcy żołnierzy. Nie ulegało jednak wątpliwości, że zwycięstwo przy użyciu atomy ma gorzki posmak. Stało się jasne, że zantagonizowane strony będą ścigały się na potęgę arsenału jądrowego. Związek Radziecki szybko odzyskał straty i krótko po wojnie rozpoczął produkcję swoich bomb atomowych (pierwsza próbna eksplozja w ZSRR odbyła się w 1949 roku).

Atomowy wyścig zbrojeń ruszył pełną parą. I jedna, i druga strona, zarówno USA, jak i ZSRR produkowały bomby o coraz większej mocy. Ilość zamawianych głowic szła w setki, a potem w tysiące. Zaledwie kilka lat po wojnie obydwa supermocarstwa przeprowadziły pierwsze detonacje bomb termojądrowych. Ich konstrukcja była inna, dzięki czemu była to broń setki i tysiące razy potężniejsza od bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki.

Wraz z doskonaleniem bomb atomowych, konstruowano coraz lepsze samoloty i coraz lepsze rakiety. Programy kosmiczne USA i ZSRR nie byłyby możliwe bez wiedzy i doświadczenia, które wtedy nabyto. Ostatnie generacje pocisków jądrowych i termojądrowych opracowywano w latach 80. XX wieku. Przynajmniej oficjalnie. Dzisiaj swoje arsenały jądrowe oprócz Rosji i USA mają jeszcze Wielka Brytania, Francja, Chiny, Indie, Pakistan, Izrael i Korea Północna.

Zobacz również

Podcasty NTL