Patologia w polskiej nauce – co dalej?

Redakcja NTL
NTL
19.12.2023

Ja nie wiem, czy tych praktyk w ogóle nie nazwać paraprzestępczymi. Na pewno mogę je nazwać patologicznymi. W tym filmie opowiem o tym, jak w polskiej nauce promowani są nie ci najlepsi, tylko ci, którzy potrafią kombinować. Oraz o tym, że istnieje ścieżka, która pozwala w zasadzie na kupowanie uprawnień i wpływów. 

Wprowadzenie

Nowy minister nauki zapowiedział, że chce jak najszybciej zrobić porządek z listą czasopism punktowanych. Brzmi to dość insajdersko, ale moim zdaniem to bardzo ważna sprawa z punktu widzenia działania systemu edukacji wyższej, nauki i naszego rozwoju. 

Kilka tygodni temu głośno było o tym, że poprzedni minister, Przemysław Czarnek, ręcznie, wbrew zaleceniom komisji ekspertów, podniósł punktację kilku czasopismom naukowym. To doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, w której za opublikowanie artykułu w nieznanym periodyku, który nawet nie ukazuje się regularnie, tylko wtedy, gdy nazbiera się odpowiednia liczba tekstów, autor dostawał tyle samo punktów co osoba, która opublikowała tekst w Science czy Nature, czasopismach prestiżowych, międzynarodowych, takich, do których kolejka chętnych na publikację jest bardzo długa.

Media tę sytuację opisywały, ale raczej jako ciekawostkę, albo antyciekawostkę, ale punktacja za czasopisma ma ogromne znaczenie i konsekwencje. 

Jak zmierzyć jakość pracy naukowca, instytutu, katedry czy całego uniwersytetu? Pieniędzy w systemie, każdym systemie, zawsze będzie za mało, trzeba więc dzielić i decydować komu dać więcej, komu mało, a komu wcale. Tylko jak to robić? Według jakich kryteriów? Czy np. badanie hiperonów sigma plus jest ważniejsze od badania składu atramentu, którego używano w średniowieczu do przepisywania ksiąg? Ważniejsza jest fizyka czy botanika? A może geny i kosmos?

System ewaluacji naukowej nie jest doskonały, ale dzisiaj opiera się o punkty. Grupa ekspertów ustala, które czasopisma w danej dziedzinie są na najwyższym poziomie i to im przypisuje się najwięcej punktów. Podobnie jest np. z konferencjami. Im więcej punktów zdobędzie naukowiec, katedra czy pośrednio uniwersytet, tym więcej pieniędzy i uprawnień dostanie. To jeden – choć nie jedyny – z elementów dość zagmatwanego systemu. 

Po co nam punkty?

Mając odpowiedni system, mamy narzędzie do pomiaru jakości badań naukowych, a dzięki niemu możemy kreować politykę naukową czy rozwojową kraju. Na wszystko pieniędzy i tak nie wystarczy, stąd zgodnie z analizą, strategią rozwoju, planem na rozwój, który oparty powinien być o predykcje, decydujemy się na konkretny kierunek.

Predykcje w tak szybko zmieniającym się świecie są trudne, ale nie uciekniemy od nich. Sztuką nie jest stanie w miejscu i czekanie na to, co przyniesie jutro. Sztuką jest próba wykreowania tego jutra. Na ostatnim Śląskim Festiwalu Nauki miałem wykład o megatrendach. Mówiłem w nim, że one są jak silny wiatr na środku oceanu. Oczywiście możemy być jak liść na fali, pchani tym wiatrem. Ale mając umiejętności i wiedzę, mając plan, gdzie chcemy płynąć, strategię, jak to robić, niezależnie od wiatru możemy pożeglować do wybranego portu.

Na tym polega żeglarstwo. Nie na dryfowaniu, nie na nerwowych ruchach, które przypominają obijanie się od ściany do ściany, tylko na refleksji, gdzie chcemy płynąć, analizie, jak wieje wiatr, świadomości, jakie mamy narzędzie do tego, by osiągnąć cel, i wiedzy, jak to wszystko połączyć, by dopiąć swego. A gdzie w tym wszystkim punkty od których zacząłem? 

One powinny być narzędziem pomiaru, co mamy na stole, co mamy w rękach, by sprawnie żeglować. To dzięki temu narzędziu możemy kierować strumień państwowych pieniędzy na rozwój nauki. Porządek w systemie punktacji i przemyślana polityka to także ważny sygnał dla samego środowiska naukowego i pewnie czynnik pomocny przy wyborze kierunku studiów albo wyborze specjalizacji naukowej. 

Jakie są skutki manipulowania punktami?

A co się dzieje, gdy w liście czasopism naukowych panuje bałagan, albo co gorsza, gdy ręcznie jest tam wprowadzany chaos? To znaczy, że nie mamy planu i nie mamy strategii. Nie wiemy, czym dysponujemy i czym możemy dysponować w przyszłości. Ale to także pokazywanie naukowcom, że ich praca nie jest obiektem głębszej refleksji. Że dzisiaj finansowane badania, jednym ruchem, niepopartym żadną analizą ani niewynikającym z żadnych merytorycznych przesłanek, że te badania, że te kierunki mogą zostać skasowane.

A przecież niektóre projekty badawcze prowadzi się latami. Po to, by przyniosły efekty, potrzeba konsekwencji i spokoju. I tu chodzi nie tylko o naukowców, którzy w większości nie zrezygnują ze swoich ambicji czy planów. Tym bardziej gdy są już na poziomie eksperckim.

Oni po prostu wyjadą z kraju i będą prowadzić badania za granicą. A wtedy strata jest podwójna. Po pierwsze, zmarnowane zostają pieniądze zainwestowane w edukację tych, którzy wyjechali. Te osoby nie będą już pracowały na rzecz naszego kraju, bo nasz kraj je wystawił. 

Po drugie, projekty naukowe, które mogłyby być w Polsce realizowane, będą realizowane gdzie indziej. A więc i ich rezultaty, czy finansowe, czy w postaci patentów, technologii, a więc na koniec dnia także finansowe, zostaną poza naszymi granicami. 

Gdy kilka tygodni temu minister Czarnek arbitralnie zwiększył do maksimum punktację kilku teologicznych, regionalnych, czasopism, wiele mediów skupiło się właśnie na tych czasopismach. Faktem jest, że trud, jaki trzeba włożyć w publikację czegoś w „Pedagogice Katolickiej” czy „Roczniku Teologii Katolickiej” albo w – tym razem nie teologicznym –periodyku naszego ministerstwa sprawiedliwości, jest znacznie mniejszy niż trud opublikowania w „Nature” czy „Science”.

Ale w oczach naszego państwa te czasopisma wylądowały w tej samej szufladzie. Albo np. czasopismo “Cement, Wapno, Beton”. Ja serio rozumiem, że beton jest ważny. Ale nie w tym rzecz. Cały system punktacji jest do wymiany, o ile nie do wyrzucenia.

Patologiczne zachowania na polskich uczelniach

Lobbujące instytuty czy uniwersytety po to, by kręcić punktacją tak, żeby wyrwać jak najwięcej dla siebie, to patologia, z którą mamy do czynienia od lat, a nie od czasu Przemysława Czarnka. I nie podzielam opinii, że zrobienie porządku z punktacją to w sumie detal, patrząc na kłopoty naszych uniwersytetów. Choć dogłębne przemyślenie kwestii punktacji samo w sobie nauki nie naprawi, to bez tego do żadnej zmiany nie dojdzie.

Bo tu nie chodzi o punkty jako takie, tu chodzi o to, gdzie mają być kierowane publiczne pieniądze. No chyba, że ten patologiczny system wyrzucimy całkowicie do kosza. Dzisiaj, motywuje czy promuje on nie uczciwą pracę, a kombinowanie i pisanie pod punkty. Zgodnie z filozofią zawartą w systemie, bardziej opłaca się opublikować kilka nic nieznaczących artykułów w lokalnych, czasami ograniczających się do jednego uniwersytetu,  drukowanych tylko po polsku periodykach, niż w prestiżowych czasopismach międzynarodowych.

Patrząc na to z góry, ci, którzy się starają są karani, ci którzy kombinują, poddają się presji, albo po prostu są słabi i leniwi, są nagradzani. To nie jest problem marginalny. To problem podstawowy polskiej nauki. Tym bardziej, że pod tą patologią podpisuje się państwo. Podpisuje i finansuje. I jeszcze raz. Przemysław Czarnek przyłożył się do tej patologii znacząco, ale nie od niego się ona zaczęła.

Dzisiaj punkty za publikacje nijak się mają do jakości pisma, jego prestiżu, pozycji międzynarodowej czy jakości badań. Te dwa światy się rozjechały. A to znaczy, że polskie państwo nawet nie ma narzędzi do tego, by sprawdzić, czy to, co finansuje, ma jakikolwiek sens. Termometr się potłukł, a w zasadzie został stłuczony. Nie wydaje mi się, by jego naprawa była kwestią drugorzędną. 

Media pisały, że jakiś czas temu redakcja czasopisma “Automatyka, Elektryka, Zakłócenia” napisała list do ministra, w którym skarżyła się, że w ich czasopiśmie nikt nie chce publikować. No to minister podniósł punktację do 200. I nagle chętni się znaleźli, bo łatwiej opublikować tu niż w prestiżowym czasopiśmie międzynarodowym. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że minister nie miał bladego pojęcia o istnieniu czasopisma “Cement, Wapno, Beton” albo “Automatyka, Elektryka, Zakłócenia”.

Ten system był rozmontowywany rękami ministerialnymi, ale na skutek nacisków środowiska naukowego. Kasa, misiu, kasa. Kasa i wpływy. Bo im więcej punktów, tym więcej uprawnień. I tak np. wspomniany już „Cement, Wapno, Beton” albo „Pedagogika Katolicka” mogą dać instytutowi czy katedrze albo uniwersytetowi, którego pracownicy tam publikują, prawo do nadawania stopni naukowych, a więc do kreowania polskiego środowiska naukowego.

Może jeszcze dodam, że na polskim rynku istnieją czasopisma, które za odpowiednią opłatą opublikują w zasadzie wszystko, co zostanie im wysłane. Te czasopisma także są na liście ministerialnej. A za tym, by na niej pozostały, lobbują sami naukowcy, którzy dzięki takim praktykom… mogą bez trudu – i jakości – publikować i zgarniać punkty, a więc publiczne pieniądze oraz uprawnienia i wpływy na kształt polskiej nauki. Czy to nie jest jakiś patologiczny, choć zalegalizowany sposób wyprowadzanie publicznych pieniędzy? 

Zobacz również

Podcasty NTL